- Kiedy? W listopadzie i grudniu 2019 roku
- Z kim? Z Dominikiem
Cat Ba, czyli turystyczna perła Wietnamu z przemysłowym zapleczem
Na pływających wyspach zatoki Lan Ha żyje 4000 ludzi
Na wyspę dojechaliśmy nad ranem i jeszcze tego samego dnia odhaczyliśmy główną atrakcję, czyli rejs do zatoki Lan Ha. Byliśmy na Monkey Island, gdzie rzeczywiście żyją małpy, pływaliśmy kajakami i zwiedzaliśmy pływające wioski. Wszystko pod dyktando naszego kapitana, 30 minut, godzina, pół godziny. Wikipedia mówi, że na pływających wyspach żyje 4000 ludzi. Niemalże w każdym domu jest przynajmniej jeden pies, ludzie hodują w beczkach zioła i warzywa, a zakupy robi się w pływającym kiosku. No i chyba wszyscy pracują na morzu.








W porcie, z którego odpływają promy do Halong City, można obserwować namorzyny i życie krabów w czasie odpływu
Następnego dnia udało nam się wypożyczyć skuter i zjechać wyspę wzdłuż i wszerz. Przy okazji weszliśmy na najwyższy szczyt Parku Narodowego, dojechaliśmy do portu, z którego odpływają promy do Halong City i obserwowaliśmy namorzyny i życie krabów w czasie odpływu. Po drodze widzieliśmy galopującego bawoła, stada kóz i garbate rude krowy. Trafiliśmy też do hippisowskiego beach baru, gdzie pomogliśmy w czyszczeniu łódki i do Butterfly Valley, w której nie było żadnego motyla, za to byli wspinacze.







Na promie powrotnym okazało się, że po drugiej stronie wyspy krajobraz jest już inny, zamiast rajskich wysepek kontenerowce, wystające z wody pylony i przemysłowe żurawie.
Na Cat Ba spaliśmy w Phoenix Flower Hotel. Polecamy szczególnie pokój z widokiem na zatokę. Codziennie rano podziwialiśmy pocztówkę za oknem.

Ninh Binh, czyli z wizytą na wietnamskiej prowincji
Potem pojechaliśmy do Tam Coc, gdzie spędziliśmy dwa i pół dnia wśród wapiennych skałek, pól ryżowych, jaskiń i świątyń.



Cuc Phuong to taka wietnamska Białowieża tylko mniej popularna wśród turystów
Wykupiliśmy wycieczkę łódką po tutejszej rzece Ngo Dong, jeździliśmy rowerami po okolicy, ale przede wszystkim wybraliśmy się do parku narodowego Cuc Phuong, czyli wietnamskiej Białowieży tylko mniej popularnej wśród turystów. Mieliśmy w planach odwiedzić przy okazji azyl dla dzikich zwierząt, w którym żyją pangoliny, ale po drodze zepsuł nam się skuter i pangolinów na żywo nie zobaczyliśmy.

W dżungli można obserwować ogromne, stare drzewa i skaczące po nich gryzonie
Za to przypadkiem napotkany pan pomógł nam przetransportować się do warsztatu, a tam dzięki pomocy naszej gospodyni z Tam Coc, która przez telefon prowadziła negocjacje, udało się zamienić skuterami na czas naprawy. W ten sposób, na skuterze pożyczonym od mechanika, pojechaliśmy do dżungli obserwować ogromne, stare drzewa i skaczące po nich gryzonie, a potem na chwilę do sanktuarium dla niedźwiedzi uratowanych z prywatnych hodowli.

Jeśli jedziecie do Tam Coc koniecznie zatrzymajcie się w rodzinnym Tam Coc Sunshine Homestay. Gospodyni jest wspaniała, bardzo pomocna i na dodatek pysznie gotuje! Plus widok z tarasu jest piękny!


Hue, miasto buddystów
Hue jest kolebką wietnamskich buddystów
W Hue – wielkości niewiele mniejszej niż Poznań – spędziliśmy trzy dni, zamiast planowanego jednego, a to dlatego, że Hue jest pięknym, uniwersyteckim miastem, Ulice są pełne młodych ludzi, wegańskich knajp i miasto ma w sobie trudny do opisania spokój. Być może bierze się on z tego, że Hue jest kolebką wietnamskich buddystów. Stąd też mnogość wege-knajpek. Tutaj buddyści mięsa nie jedzą aż 6 dni w miesiącu! Tym samym udało nam się spróbować wielu lokalnych specjałów.





Hue to dawna stolica cesarska, ma masę budowli z czasów panowania dynastii Nguyen. I choć była bardzo zniszczona w czasie obu wojen – z Francuzami i Amerykanami – to Wietnamczycy ciężko pracują by odbudować wszystkie zabytki.


No i była to miła odmiana po turystycznych Cat Ba i Ninh Binh. Tutaj turystów jest mniej, a jak są to częściej lokalni niż z dalekich kontynentów.


Z Hue skuterem można dotrzeć nad morze i pobliską lagunę
W Hue, oprócz zwiedzania Zakazanego Miasta, wypożyczyliśmy skuter i pojeździliśmy po okolicy. Odwiedziliśmy kilka z kilkunastu cesarskich grobowców, dotarliśmy nad morze i lagunę, na pola ryżowe i do małej rybackiej wioski, do zapomnianego beach baru i wioski, w której buduje się łodzie.



Mieszkaliśmy w Tùng Homestay i znów polecamy to miejsce, bo jest super zlokalizowane, przy uliczce pełnej straganów z jedzeniem i knajpek, w tym naszej ulubionej Yolo House, w której spędzaliśmy poranki i wieczory oraz Readme, czyli miejscu, w którym w ciszy i spokoju można poczytać książki, a przy okazji napić się kawy.
Wegetariańskich miejsc w okolicy jest wiele i wszystkie są bardzo dobre!
Porada:
W Wietnamie spróbujcie Che, to tamtejszy deser, składający się z różnego rodzaju żelek, owoców i gumek zalanych mlekiem kokosowym. Najlepszy jedliśmy właśnie w Hue!

W kolejnym odcinku:
- Quy Nhon, miasto kontrastów
- Sajgon, miasto szalone