- Kiedy? W czerwcu 2024
- Z kim? Z Dominikiem
Podobno lokalni mieszkańcy korzystali ze źródeł od wieków. W XVIII wieku pewien wenecki pisarz Francesco Griselini był świadkiem, jak z okolicznych dzielnic przybywali tłumnie ludzie, wierzący w uzdrawiającą moc gorącej wody. Ludzie ci zażywali kąpieli, a potem kładli się spać przy drodze okryci jedynie płaszczami. Po przebudzeniu ponownie wchodzili ogrzać się w wodzie, a potem, wypoczęci, wracali do siebie.*
Można powiedzieć, że niewiele się od tego czasu zmieniło.
Najpierw zobaczyliśmy najprawdziwszego Bachusa. Mężczyzna z wydatnym brzuszkiem szedł skrajem drogi. Na ramionach miał zarzucony ręcznik, na głowie duży wianek z polnych kwiatów. Błogo się uśmiechał.
Na drodze, która jeszcze przed chwilą była rozrytą robotami szutrówką, zaczęli pojawiać się ludzie w szlafrokach. Bielutkich jak ze spa, albo starszych, wytartych, zdjętych niedawno z uchwytu na ręczniki w łazience.
Zatrzymaliśmy się na, najprawdopodobniej, najtańszym kempingu w Rumunii. Toalety odstraszały, ale atmosfera była wybitna. A nasi sąsiedzi chodzili w szlafrokach.
W kierunku basenów termalnych poszliśmy spacerem. Z zaparkowanych przy drodze aut dochodziły odgłosy chrapania, z niedomkniętych drzwi mikro przyczepek wystawały stopy, a przed niektórymi autami plastikowe, kolorowe klapki oczekiwały na swoich właścicieli pogrążonych właśnie we śnie.
Podobno baseny były niedawno remontowane. Nie dało się tego zauważyć. Na rozpalonych przepływającą wodą rurach wygrzewały się koty, a w basenach ludzie. Temperatura wody dochodziła do 60 stopni. W drewnianym baraczku z wizerunkiem Jezuska masażysta palił peta za petem, w rzece poniżej ktoś właśnie się chłodził.
Izvorul Scorillo, bo o nim mowa, to najcieplejsze źródło w okolicach Baile Herculane, a przez to najbardziej popularne.
Spędziliśmy tam trzy dni. W gorącej, lekko radioaktywnej wodzie o siarczanym zapachu wygrzewaliśmy kości razem z rumuńskimi, węgierskimi i serbskimi lokalsami. Obwieszające się piersi, wylewające się brzuszki, a czasem żylaste, pokryte tatuażami ramiona. Delikatne włosy zaczesane tak, by zasłonić łysinę, pofarbowane na burgund żeby ukryć siwiznę. Otaczały nas prawdziwe ciała prawdziwych ludzi. Z pozoru niepiękne, a jednak urzekające swoją autentycznością.
Kilka kilometrów dalej, w Baile Herculane, ludzie korzystali z uroków najprawdziwszych spa, zasilanych gorącymi źródłami znanymi już od czasów Rzymian i cesarza Trajana.
Poszliśmy tam spacerem. Urok dawnego uzdrowiska miesza się tam z monumentalnością brutalistycznych hoteli. Największy, a zarazem najbardziej zjawiskowy – Hotel Roman w swoich trzewiach kryje najstarsze źródła – herkulańskie.
W miasteczku należącym od XVIII wieku do Austrii, zatrzymywała się elita Europy. Austriaccy cesarze i ich małżonki, w tym cesarzowa Sisi, zażywali leczniczych kąpieli w murowanych termach i spokoju w bogato zdobionych hotelach. Tych samych, które obecnie niszczeją.
W nieodległych dzikich źródłach okoliczni mieszkańcy korzystali z tych samych dobrodziejstw nie wydając ani jednego leja.
Ta tradycja przetrwała do dziś.