- Kiedy? W listopadzie 2018
- Z kim? Sama
Z Kathmandu wyjechałam do Pokhary, miasta malowniczo położonego nad jeziorem Phewa Tal. Pokhara była kiedyś celem hippisowskich pielgrzymek, na które wybierali się od lat 60-tych młodzi Europejczycy. O szlaku, który wiódł do m.in. do Nepalu pisał Wojciech Jagielski w książce „Na wschód od zachodu”. Wtedy Pokhara była małą wioską, teraz jest popularnym ośrodkiem turystycznym, głównie z uwagi na bliskość Annapurny. Według mnie nadal czuć tu trochę tego hippisowskiego ducha.
Przyjechałam po kilku godzinach podróży z oddalonego o 200 kilometrów Kathmandu. Doszłam z przystanku na pieszo do brzegu jeziora i skręciłam w prawo. Znalazłam wolny pokój w Palm Garden Lodge.
Dzień 16: do Stupy Pokoju
Z tarasu mam widok na jezioro i kołyszące się przy brzegu łódki.
Po kilku godzinach snu wyszłam na zewnątrz. Z tarasu mam widok na jezioro i kołyszące się przy brzegu łódki. Kątem oka dostrzegłam ruch w budynku obok. W przeszklonym pomieszczeniu rozpoczynały się właśnie zajęcia jogi. To pewnie jedno z tych miejsc, gdzie można przyjechać na popularne yoga-retreat.
Zaplanowałam na dzisiaj spacer do Stupy Pokoju. Z nieba lał się żar. Na przedmieściach Pokhary akurat trwają sianokosy, więc mężczyźni pracują na polach, podczas gdy kobiety robią w rzece pranie. W drodze powrotnej wstąpiłam na samosę do jednej z lokalnych knajpek i pierożki momo w przydrożnej budce. Momo (tradycyjne tybetańskie pierożki, bardzo popularne również w Nepalu i Indiach) to chyba najpopularniejsze danie w tej okolicy!
A podczas kolacji poznałam dwóch Niemców – Stefana i Rouvena o żydowskim imieniu oraz Izraelczyka – Haima o polskim nazwisku. Umówiliśmy się, że zjemy jutro razem śniadanie.
Dzień 17: nad jeziorem Begnas
Nad Begnas są sami lokalsi, którzy spacerują, jedzą w przydrożnych knajpkach i pływają łódkami po jeziorze.
Zjedliśmy wspólne śniadanie z chłopakami w Sabina Tandoori and Naan, a potem złapaliśmy autobus do pobliskiego Begnas Lake. Ale tam spokojnie! To nie Pokhara, przez którą każdego dnia przewalają się tłumy turystów. Nad Begnas są sami lokalsi, którzy spacerują, jedzą w przydrożnych knajpkach i pływają łódkami po jeziorze.
Wybraliśmy ścieżkę wzdłuż jeziora, a potem skręciliśmy w prawo, na wzgórze. Na szczycie drogę zastąpił nam pawian! Nie mogliśmy już wrócić, więc zeszliśmy po drugiej stronie, prosto na knajpkę Crunchy Launch House. Weszliśmy na lunch. Rouven zamówił rybę, więc gospodarz wsiadł na skuter i pojechał ją kupić od rybaka z miasteczka. To się nazywa świeżość!
A potem siedzieliśmy długo na dachu obserwując pracujących na polach ryżowych ludzi. Gospodarz opowiedział nam, że na knajpkę i pensjonat zarobił w Katarze, gdzie pracował jako dostawca. Jak będziecie w okolicy koniecznie wstąpcie do tego miejsca!
Wieczorem, nadal w tym samym polsko-niemiecko-izraelskim składzie, wybraliśmy się na najlepsze momo w mieście do Sabina MO:MO. Tam poznaliśmy Hagena – elektryka, który przyjechał pracować przy budowie tutejszego szpitala. Z Niemiec do Nepalu planował dostać się przez Iran, jak hippisi z książki Jagielskiego „Na wschód od zachodu”, ale zatrzymał się przy granicy z Pakistanem. Akurat zbliżały się wybory w tym kraju, na ulicach wybuchały bomby i zrobiło się na tyle niebezpiecznie, że zawrócił swoją rosyjską Ladę, porzucając marzenie o szlaku hippisów. A w Niemczech wsiadł w samolot do Delhi i stamtąd pociągiem i autobusem dotarł do Pokhary.
Dzień 18: wokół jeziora Fewa
Szlak wiódł przez okoliczne wzgórza, które porasta dżungla, potem skręcał na pola ryżowe, żeby na ostatnim kawałku przeprowadzić nas przez okoliczne wioseczki.
Dziś do Pokhary przyjechał Manuel, z którym przeszłam Dolinę Langtang. Gdy go spotkałam wybierał się właśnie z Dawidem – Włochem, którego poznał jeszcze w Kathmandu, na spacer wokół jeziora. Zaproponowali, żebym dołączyła, więc dołączyłam. Co prawda całą drogę ostrzegali mnie przez pijawkami, ale trochę nie chciałam w nie wierzyć. Tymczasem po powrocie do hotelu zobaczyłam, że mam zakrwawioną skarpetkę i małą, krwawiącą wciąż dziurkę w stopie. Pijawki nie było!
Ale spacer był super! Szlak wiódł przez okoliczne wzgórza, które porasta dżungla, potem skręcał na pola ryżowe, żeby na ostatnim kawałku przeprowadzić nas przez okoliczne wioseczki.
Dzień 19: w poszukiwaniu Annapurny
Ze wzgórza Sarangkot, które góruje nad miastem podobno widać Annapurnę, ale ja oddkąd tu jestem jeszcze jej nie widziałam.
Dziś obudziłam się z myślą, że czas się ruszyć, więc po śniadaniu wyszłam na miasto pozałatwiać sprawy – musiałam wymienić pieniądze i naprawić buty zniszczone podczas trekkingu w Himalajach. Już kilka razy mijałam szewca pracującego na schodach przy ruchliwym skrzyżowaniu, niedaleko Lakeside. Pokazałam mu buty, obejrzał je, wytłumaczył co zrobi, a potem powiedział, żebym przyszła je odebrać po południu.
Wracając do hotelu spotkałam Manuela. Namówiłam go na spacer do punktu widokowego na wzgórzu Sarangkot, które góruje nad miastem. Wspięliśmy się na szczyt, ale nic nie było widać, bo chmury ponownie przesłoniły Himalaje. Odkąd tu jestem jeszcze ich nie widziałam. I chyba już nie zobaczę. Jutro jadę lokalnym busem do Bandipur!
Ahoj przygodo!
Polecane książki:
- „Na wschód od zachodu” Wojciech Jagielski, Wydawnictwo Znak
- „Annapurna. Góra kobiet” Arlene Blum, Wydawnictwo Agora
Przeczytaj również: