- Kiedy? W listopadzie i grudniu 2017
- Z kim? Sama
Do Mendozy, pierwszego większego miasta po sześciu tygodniach spędzonych w górach i niewielkich, patagońskich miasteczkach, dotarłam po dwóch dniach jazdy. Od San Martin de los Andes, ostatniego przystanku w Patagonii, dzieliło mnie ponad 1100 kilometrów. Klimat drastycznie się zmienił. Mendoza przywitała mnie upałem.
Ślepa miłość i legendarna kobieta
Urzędnik, który przybył w te okolice z misją wyznaczenia miejsca na założenie osady zakochał się w dziewczynie z jednej z tutejszych estancii.
Z Junin de los Andes do położonego około 400 kilometrów dalej Neuquen zabrałam się z Maritą i jej siostrzenicą Camilą, które z entuzjazmem opowiadały mi legendy o mijanych po drodze miejscach. Na przykład o Zapala, położonym pośrodku pustyni miasteczku. Urzędnik, który przybył w te okolice z misją wyznaczenia miejsca na założenie osady zakochał się w dziewczynie z jednej z tutejszych estancii. Chciał osiąść jak najbliżej swojej ukochanej, więc miasto powstało tuż przy farmie, na której mieszkała, a nie przy oddalonej o dwadzieścia kilometrów rzece. Po drodze mijałyśmy też grób La Pasto Verde. Kobieta już jako młoda dziewczyna przyłączyła się do wojska. Brała udział w wojnie z Paragwajem oraz słynnej „Conquista del desierto” zainicjowanej przez prezydenta Julio Argentino Roca. Potem osiadła w prowincji Neuquen i założyła tu sławną pulperię. Karczma była obowiązkowym punktem odpoczynku dla tych, którzy pod koniec XIX i na początku XX wieku podróżowali na trasie Neuquen-Zapala. My pojechałyśmy dalej. W Neuquen wsiadłam w autobus i po kilku godzinach dotarłam do Mendozy. Od San Martin de los Andes, ostatniego przystanku w Patagonii, dzieliło mnie ponad 1100 kilometrów. Klimat drastycznie się zmienił. Mendoza przywitała mnie upałem.
Szlakiem Brada Pitta
Po dwóch dniach w rozpalonym i gwarnym mieście zdecydowałam się uciec w góry i pojechać jedną z najpiękniejszych tras w całej Argentynie, przez Uspallatę i Park Aconcagua, aż do Las Cuevas na granicy z Chile. Plan był taki, żeby wracając do Mendozy zatrzymać się jeszcze nad zalewem w Potrerillios i po raz pierwszy na tym wyjeździe popływać w jeziorze.
W autobusie do Uspallata jechałyśmy we dwie. Ja i starsza ode mnie kobieta z aparatem. Pstrykałyśmy jak oszalałe zdjęcia trasy, która rzeczywiście okazała się przepiękna i na migi pokazywałyśmy sobie, jak bardzo nam się tu podoba. Po dwóch godzinach okazało się, że wysiadamy na tym samym przystanku. „Where are You from?” – zapytała nieznajoma. „From Poland”.„To wspaniale!” – wykrzyknęła i w ten sposób pośrodku niczego poznałam Krystynę – emerytowaną nauczycielkę z Malborka. Rozbiłyśmy namioty na tym samym przydrożnym kempingu, a potem wybrałyśmy się na szlak.
W tym miejscu kręcono “Siedem lat w Tybecie”.
Pierwszy w kolejce był Pico de la Cruz – wzgórze, na którym znajduje się trasa krzyżowa. Krystyna zdradziła mi, że w tym miejscu kręcono “Siedem lat w Tybecie”, dlatego przyjechała do Uspallata. Uwielbia Brada Pitta i uwielbia ten film. Po śladach boskiego Brada weszłyśmy na szczyt, a potem stopem podjechałyśmy do wejścia na oddaloną o kilka kilometrów od miasteczka Cerro de 7 colores – kolorową górę. Było tak gorąco, że o własnych nogach byśmy tam tym razem nie doszły.
Gdy wróciłyśmy na kemping stał tam już biały van, a przed vanem para starszych Argentyńczyków. Przywitali się z nami wesoło. To Edith i jej mąż, do niedawna technicy laboratorium szpitala w Pinamar, którzy na emeryturze, wraz z grupą innych emerytów zajęli się tworzeniem przedstawień dla dzieci, a wkrótce później postanowili wyruszyć w podróż po Ameryce Południowej i zarabiać na życie grając spektakle dla spotykanych po drodze dzieciaków. To oni następnego dnia podwieźli mnie na szlak.
Wysokie góry i waleczne gwanakos
Aconcagua to najwyższy szczyt Ameryk.
Patrzyłam na Aconcagua. 6962 m.n.p.m. Najwyższy szczyt Ameryk. Kamienny Strażnik w języku Keczua, lub Śnieżna Góra w języku ludu Aymara. To spełnienie marzeń każdego andynisty i andynistki. Na szczyt prowadzi kilka tras, wśród nich ta nazwana Drogą przez Lodowiec Polaków.
Ja dotarłam jedynie do położonego na wysokości 3368 m.n.p.m. obozu Confluencia. To było moje pierwsze w życiu spotkanie z wysokością. Ze zdumieniem odkryłam, że mój organizm nie jest taki mocny, a ciało takie sprawne i szybkie jak w niższym terenie.
Pomnik Christi Redentor wyznacza granicę między Chile i Argentyną.
Na noc zatrzymałam się w Hostelu La Vieja Estación w Puente de Inca, sennym miejscu przy dawnej trasie kolei transandyjskiej, która zakończyła żywot w latach 80-tych XX wieku, a następnego dnia, wraz z parą Chilijczykow, zabrałam się z przygranicznego Las Cuevas do Christi Redentor, pomnika, położonego na wysokości 4000 m.n.p.m., który oddziela Chile od Argentyny.
W drodze powrotnej do Mendozy zatrzymałam się w Villa Porterillos, niewielkiej osadzie u stóp gór Cordon del Plata, z rozległym sztucznym jeziorem o turkusowym kolorze. Spacerując jego brzegiem poznałam Fernando, trzydziestoletniego wspinacza i wagabundę, który na życie zarabiał jako tragarz w czasie wypraw na Aconcagua. Fer zaproponował mi wycieczkę kajakiem z Marcosem i Mariano. I tak cały dzień spędziłam pływając, wcinając pyszne empanadas i facturas (słodkie i wytrawne typowo argentyńskie wypieki) i popijając mate.
To oni powiedzieli mi o Cordon del Plata, dlatego kolejnego dnia spakowałam namiot i wjechałam stopem na wysokość 2900 m. Tam zatrzymałam się w najwyżej położonym schronisku masywu – Mausy i poszłam sprawdzić, jak działa moja kilkudniowa aklimatyzacja. Do wodospadu El Salto na wysokości 4200 m.n.p.m. doszłam z trudem łapiąc oddech. Następnego dnia, na szlaku do Lomo Blanca, Arenales i Andresito, z wysokością poszło mi znacznie lepiej, za to na drodze stanęło mi stado gwanakos. Kiedyś może napiszę o moim respekcie wobec wszystkich kopytnych zwierząt. Teraz ograniczę się do tego: Gwanakos wygrały, poszłam inną drogą.
W rajskiej dolinie wśród skał
El Cajón de los Arenales to otoczona skałami piaskowca dolina, przez którą przepływa potok tworzący w tym malowniczym miejscu kilka niewielkich jeziorek.
Do Mendozy wróciłam na noc, a potem wsiadłam w autobus do Tunuyan. Fernando opowiedział mi o El Cajón de los Arenales, otoczonej skałami piaskowca dolinie, przez którą przepływa potok tworzący w tym malowniczym miejscu kilka niewielkich jeziorek. To raj dla wspinaczy, dlatego w tej niedostępnej dolinie znajduje się bezpłatne schronisko. Nikt nim nie zarządza, ale opiekuje się każdy. W środku można znaleźć wiele przydatnych rzeczy, które zostawili tutaj poprzedni goście. Myślałam, że jadę tam na jedną noc, ale zostałam dłużej. Przydały się zapasy, które tam znalazłam. Za to dla innych zostawiłam butlę z gazem. Mi miała się już nie przydać.
W Mendozie można spędzić miesiąc chodząc po górach i popijając lokalne wino, bo Mendoza to stolica winiarska kraju i stąd pochodzi przepyszny Malbec. Ja nie miałam tyle czasu. Musiałam wracać do Buenos Aires. Chciałam pobyć kilka dni w stolicy i tym razem zamiast pieszych wędrówek po górach, poszwendać się po mieście i zaznać trochę tanga!
Przeczytaj również: Argentyna – część 1: Półwysep Valdes i Ziemia Ognista, czyli o wielorybach i bobrach
Przeczytaj również: Argentyna – część 2: Przez Chile do Argentyny, czyli wieże Torres del Paine, lodowiec Perito Moreno i szczyty wokół El Chaltén
Przeczytaj również: Argentyna – część 3: Z El Bolsón do San Martín de los Andes, czyli pożegnanie z Patagonią