- Kiedy? W listopadzie 2018
- Z kim? Sama i z Manuelem
Miałam przejść wyłącznie dolinę Langtang, ale było tak pięknie, że postanowiłam wrócić do Kathmandu na pieszo. Przede mną było kilkadziesiąt kilometrów drogi, święte jezioro Gosainkund i mistyczna kraina Helambu.
Dzień 8: Kyanjin Gompa – Lama Hotel
Po śniadaniu wyruszyliśmy z Manuelem ku świętemu jezioru Gosainkund.
Obudziłam się w pokoju sama. Marek wyruszył zdobyć Yala Peak. Zeszłam na dół. Przed wejściem dymiło igliwie. W tle słychać było śpiew, to modlił się nasz gospodarz.
Po śniadaniu wyruszyliśmy z Manuelem ku świętemu jezioru Gosainkund. Planowaliśmy dotrzeć do Bamboo, ale nie starczyło nam sił na tak długi odcinek. Doszliśmy jedynie do Tibet Guest House. Po drodze natknęliśmy się na karawany mułów i osiołków, a pomiędzy drzewami widzieliśmy skaczące z gałęzi na gałąź makaki.
Dzień 9: Lama Hotel – Thulo Syafru
Po drodze zmienił się krajobraz i pogoda, nie było już zimno, teraz było upalnie, a my szliśmy przez dżunglę.
Wyruszyliśmy rano w stronę Thulo Syafru. Po drodze zmienił się krajobraz i pogoda, nie było już zimno, teraz było upalnie, a my szliśmy przez dżunglę. Wokół nas śpiewały ptaki, a z trawy dochodziła nieustannie melodia grających w niej świerszczy.
Zatrzymaliśmy się w jednym z teahousów na herbatę z mlekiem i ciasto czekoladowe. Maya – sprzedawczyni – namówiła nas, żebyśmy w Thulo Syafru zatrzymali się w Green Tara Hotel, ale zanim tutaj dotarliśmy musieliśmy pokonać bardzo wysoki most. Po raz pierwszy w czasie tej wyprawy bałam się wysokości.
A teraz luksus. Mamy duże łóżko, łazienkę z ciepłą wodą i wifi oraz piękny widok. Napisałam do rodziców, że żyję.
Podczas kolacji poznaliśmy Szwajcarów (jeden serio wygląda jak Gerard Depardieu) i Włochów z niewielkiego miasteczka Citadella – Lisę, Dario i Samuela.
Dzień 10: Thulo Syafru – Sing Gompa
Najpierw droga prowadziła ostro w górę, na przełęcz, z której roztacza się widok na otaczające okolicę szczyty.
Dzisiejszy cel: Sing Gompa. Wyruszyliśmy jak zwykle rano, najpierw droga prowadziła ostro w górę, na przełęcz, z której roztacza się widok na otaczające okolicę szczyty.
Potem weszliśmy w las, taki o którym mówi się tolkienowski. Wśród drzew mignęło nam coś rudego. Czerwona panda? To chyba niemożliwe. Te zwierzęta są na skraju wyginęcia.
Sing Gompa to zwykła, mała, rolnicza wioska, w której czas płynie powoli, a lokalsi grają w gotti.
Po kilku godzinach marszu dotarliśmy do Sing Gompa. Jest tu mała fabryka serów i piękna, stara świątynia (Kali? nie mogłam się dowiedzieć).
Podobnie jak Thulo Syaphru Sing Gompa to zwykła, mała, rolnicza wioska, w której czas płynie powoli, a lokalsi grają w gotti.
Zatrzymaliśmy się w Red Panda hotel. Są z nami Włosi z Thulo Syaphru.
Dzień 11: Sing Gompa – Gosainkund
Po drodze spotkałam 20-letniego Radzę i 15-letniego Ishiego. Chłopcy codziennie przemierzają ten szlak z mułami.
Manuel szedł dziś szybciej, więc tym razem dużą część trasy pokonałam sama. Po drodze spotkałam 20-letniego Radzę i 15-letniego Ishiego. Chłopcy codziennie przemierzają ten szlak z mułami. Te niosą na swoich plecach od 50 do 70 kilogramów — to jedzenie i picie dla lokalsów i turystów. Jeden z mułów ma już 20 lat, szedł więc tą trasą kilka tysięcy razy.
To dzięki Radzy i Ishiemu przeszłam najtrudniejszy fragment drogi. Ich muły zasłoniły mi przepaść, a rozmowa i muzyka oderwały umysł od myśli o niebezpieczeństwie.
Pomyślałam, że Nepal już zawsze będzie mi się kojarzył z cichą melodią. Szeleszczącymi w trawie pasikonikami, nepalską muzyką z niewielkich tranzystorowych radyjek przytroczonych do grzbietów mułów, piosenkami nuconymi przez kobiety przygotowujące jedzenie.
Dotarłam do Gosainkund. Z Manuelem obeszliśmy jezioro, w którym podobno mieszka bóg Sziwa. Skończyła nam się yerba mate. Niedługo wyjdziesz za mąż — powiedział Manuel, gdy częstował mnie ostatnią porcją, przywołując tym samym jeden z licznych przesądów związanych z argentyńską mate.
A potem wspięliśmy się do punktu widokowego obejrzeć zachód słońca nad Ganesh Himal, Manaslu i Annapurną. Było pięknie!
Radość przysłoniła zła wiadomość. Kilka dni temu w Lama Hotel poznaliśmy grupę starszych Francuzów, mijaliśmy ich często po drodze, ostatni raz jeszcze wczoraj, w Sing Gompa. Dziś jeden z mężczyzn zmarł w wyniku choroby wysokościowej. Gosainkunda jest na wysokości 4385 m.n.p.m. Nie mogę przestać myśleć o tym Francuzie.
Tymczasem po hostelu biegają jakieś gryzonie. Mam nadzieje, że to polne myszki, które widzieliśmy na spacerze
Dzień 12: Gosainkund- Ghopte
Dziś w nocy to dopiero było zimno! Woda zamarzła w rozstawionych na dworze miskach, a z ust wydobywała się para.
Dziś w nocy to dopiero było zimno! Woda zamarzła w rozstawionych na dworze miskach, z ust wydobywała się para, a jedzenie i herbata wystygły tak szybko, że ostatnie kęsy śniadania połykaliśmy zimne. Ubraliśmy się szybko i wyszliśmy na szlak.
Nasz kolejny przystanek na trasie to Ghopte, już w Helambu. Na przełęczy Laurebina pożegnaliśmy wysokie góry. Manuel wyciągnął z plecaka snickersa, którego przechował od Kathmandu. Zjedliśmy go na pół. Smakował wspaniale!
Krajobraz się zmienił. Skończyły się jeziora i skalna droga, a zaczął gęsty las. Trawersowaliśmy zboczem, po drodze mijając wodospady i potoki. A potem kilkukrotnie schodziliśmy i wspinaliśmy się z powrotem na wzgórza. Na miejsce dotarliśmy wykończeni
Śpimy w Mendo Hotel. Prowadzi go rodzina – 28-letnia gospodyni z mężem i ojcem męża, który u pasa nosi tradycyjny dla Gurkhów nóż khukri. Jest jeszcze 17-miesięczna córeczka.
Dzień 13: Ghopte – Kutumsang
Dotarliśmy do Helambu, skąpanej we mgle krainy zielonych wzgórz, wiosek i pól ryżowych, w której mieszkają głównie Sherpowie.
Dzień zaczęliśmy tradycyjnie od śniadania u gospodarzy, a potem ruszyliśmy w stronę przełęczy Thadepati, z której rozpościera się widok na kolejne szczyty Himalajów. Przez chwilę biłam się z myślami, czy nie zostać tam na noc, ale jednak poszłam z Manuelem dalej.
I tak wyszliśmy z Parku Narodowego Langtang. Na posterunku kontrolnym żołnierze sprawdzili nasze pozwolenia i przeszukali plecak. Zdziwił ich widok strzykawki. Wytłumaczyłam, że służy do czyszczenia filtra na wodę. Nie wyglądali na przekonanych.
A teraz jesteśmy w wiosce Kutumsang, w samym środku Helambu, skąpanej we mgle krainy zielonych wzgórz, wiosek i pól ryżowych, w której mieszkają głównie Sherpowie.
Pośrodku wioski stoi stoupa. W hotelu obok miejscowi mężczyźni grają w karty. Ktoś ściąga z pola swoje stadko krów. Po ulicy biegają dzieciaki. Wokół słychać śpiewy i nepalską muzykę ze smartfonów.
A my siedzimy w jadalni Kutumsang Yak Lodge obserwując rodzinę gospodarzy, która zgromadziła się tymczasem w kuchni. Zaczyna się wieczorna puja, modlitwa, w korytarzu tli się jałowiec.
Po modlitwie i kolacji podchodzi do mnie córka gospodarzy. Yong Dolma podaje mi kredki. Zaczynamy rysować. Przerysowuję Buddę z wiszącego na ścianie obrazka. Yong Dolma wiesza go w oknie.
Dzień 14: Kutumsang – Chisapani
Jesteśmy w rolniczej krainie, w oddali słychać szmer wiosek.
Przez cały dzień towarzyszyły nam dziś śpiewy ptaków, odgłosy dzwonków u szyi krów i gdakanie kur. Jesteśmy w rolniczej krainie, w oddali słychać szmer wiosek.
W mijanym po drodze Ghulo weszliśmy do Lama Hotel zwabieni gardłowymi śpiewami, które słychać z drogi. Hotel to zarazem klasztor.
A potem zgubiliśmy się za Chipling i do Chisapani trafiliśmy osobno. To miejsce rozczarowuje. Śpimy w podłym hoteliku przy drodze, w jadalni pełno mężczyzn, po raz pierwszy widzę tyle alkoholu na stołach. Dobrze, że odnalazłam Manuela, nie chciałabym tu być sama.
Dzień 15: Chisapani – Sundarijal – Kathmandu
Obudziłam się w przeklętym miejscu. Okazało się, że Chisapani to taka imprezowa mieścina, z imprezowymi hotelami, do których zjeżdżają mężczyźni z okolicznych wiosek. Wynajmują po jednym pokoju, a potem bawią się w nich do rana w kłębach dymu. Byłam jedyną kobietą w tym miejscu. W nocy bałam się iść do toalety.
Ubraliśmy się i wyszliśmy czym prędzej na szlak. Wkrótce weszliśmy w dżunglę, wokół nas słychać było ptaki, a w dole rozpościerał się zielony wąwóz.
Po kilku godzinach dotarliśmy do Sundarijal. Koniec chodzenia. Zatłoczonym autobusem wróciliśmy do Kathmandu.
Tym razem wybrałam hotel, który mijałam będąc tu dwa tygodnie temu. To Hotel Metropolitan, trochę przykurzony, ale nadal piękny. Przy wejściu do hotelu jest ogród, a w ogrodzie chodzą żółwie. Dostałam pokój na dachu, z widokiem na Swayambunath. Dziś Kathmandu wydało mi się ładniejsze! Ale nie zostanę tu długo.
Jutro jadę do Pokhary!
Przeczytaj również: Asia means hope in Nepali, czyli dziennik z wędrówki po dolinie Langtang