- Kiedy? W listopadzie 2018
- Z kim? Sama
Do Kathmandu dotarłam pod wieczór. Po raz pierwszy znalazłam się w azjatyckim mieście. Ilość kolorów, zapachów, dźwięków i ludzi na ulicach szokowała. Umysł i ciało potrzebowały czasu, żeby oswoić się z tym, co znajdowało się wokół. Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć.
Po dniu spędzonym w dzielnicy Thamel postanowiłam uciec w góry. Czekała mnie wyprawa do Syabru Bensi, oddalonej o 150 kilometrów himalajskiej wioski, do której prowadziła kręta, szutrowa droga.
Jechałam tam, aby przejść szlakiem do, położonej u stóp góry Langtang Lirung doliny Langtang, którą zamieszkują głównie Tamangowie, w 90% wyznawcy buddyzmu tybetańskiego.
To tutaj lawina wywołana przez trzęsienie ziemi w kwietniu 2015 roku zniszczyła całkowicie wioskę Langtang. Zginęło 200 mieszkańców i 40 turystów. Langtang odbudowano, ale ślady trzęsienia ziemi mija się na szlaku wielokrotnie.
Dzień 2: Z Kathmandu do Syabru Bensi
Po nieprzespanej nocy, 7,5 godzinach spędzonych na wiklinowym stołku w przejściu trzęsącego się niemiłosiernie na wybojach autobusu, przy dźwiękach nepalskiego disco dojechalam do Syabru Bensi.
Po nieprzespanej nocy, 7,5 godzinach spędzonych na wiklinowym stołku w przejściu trzęsącego się niemiłosiernie na wybojach autobusu, przy dźwiękach nepalskiego disco dojechalam do Syabru Bensi. Spokój, cisza, góry, przemili ludzie i pyszne jedzenie. Jutro ruszam na szlak.
ps. Są tu gorące źródła, w których kąpią się miejscowi, kobiety razem z mężczyznami.
Dzień 3: Z Syabru Bensi do Lama Hotel
Polish are strong – powiedział nepalski przewodnik na wieść, że idę sama, bez przewodnika i bez tragarza.
Wreszcie przespałam całą noc. Po 10 godzinach snu zeszłam na śniadanie. Były naleśniki i moja ulubiona herbata z mlekiem. Pożegnałam się z gospodarzami Little Star i ruszyłam w kierunku Lama Hotel. Przez pierwszą część drogi słyszałam głównie cykady, przez drugą towarzyszył mi świergot ptaków. Droga wiodła przeważnie lasem, po drodze mijałam urocze małe wioseczki i ich mieszkańców. Nepalczycy to bardzo życzliwi i weseli ludzie.
Zatrzymałam się w rodzinnym Tibetan Guest House, gdzie gotuje się na tradycyjnym tybetańskim piecu z gliny. Spotkałam Hiszpana Gerarda i Argentyńczyka Manuela, których poznałam w autobusie. Wypiliśmy razem mate.
W czasie kolacji poznałam Lumusa z Patanu, który podróżuje z koleżankami – Nepalką i Niemką. Pokazali nam jak się gra w gotti – tradycyjną nepalską grę, w której w odpowiedniej kolejności i konfiguracji gracze rzucają kamykami. Asia means hope in nepali – powiedział Lumus, gdy się przedstawiłam.
Wypiłam ulubioną herbatę z mlekiem, a teraz leżę w namiocie czytając książkę. Jest 21. Czas iść spać. Pobudkę mam zaplanowaną na 6.00.
ps. Polish are strong – powiedział nepalski przewodnik na wieść, że idę sama, bez przewodnika i bez tragarza.
Dzień 4: Z Lama Hotel do Mundo
Mundo znaczy świat.
Przy śniadaniu poznałam Kanadyjczyka z wyspy Vancouver. Dave powiedział, że dziś czeka mnie najtrudniejszy dzień na szlaku ale że to również dziś zaczną się piękne widoki. Nie kłamał. Przez pierwsze pół drogi zza drzew prześwitywał Langtang potem weszliśmy w dolinę. Przed nami było całe pasmo ośnieżonych gór. Tę część szlaku przeszłam w towarzystwie Manuela. Rozdzieliliśmy się, gdy zatrzymałam się na herbatę w jednym z teahouse’ów przy drodze. Tam poznałam Marka z Wrocławia. Przeszliśmy dalszy etap szlaku razem. Zatrzymaliśmy się w Tip Top Guesthouse. Prowadzi go bardzo sympatyczna rodzina. Córki gospodarzy: 15-letnia Ishi, a szczegolnie 17-letnia Dolma to niezwykle ciekawskie i rezolutne dziewczyny. Obie uczą się w szkole w Kathmandu. Dolma chce w przyszłości leczyć.
W starym Syabru Bensi jest pensjonat prowadzony przez Nepalczyka, który umie parę słów po polsku. Kilka lat temu Polacy otworzyli tam piekarnię, z której dochód miał wesprzeć lokalną szkołę.
Marek opowiedział mi, że w starym Syabru Bensi jest pensjonat prowadzony przez Nepalczyka, który umie parę słów po polsku. Kilka lat temu Polacy otworzyli tam piekarnię, z której dochód miał wesprzeć lokalną szkołę. Niestety, wszystko uległo zniszczeniu w czasie trzęsienia.
Dziś przechodziliśmy przez pozostałości starej wioski Langtang, obok grobów i pomnika pamięci ofiar – kilkuset mieszkańców i kilkudziesięciu turystów. Gospodarz powiedział, że pensjonat, w którym jesteśmy jest nowy, postawił go na miejscu starego.
Dzień 5: Z Mundo do Kyanjin Gumpa
Dziś na trasie spotkałam Lumusa – poznanego jeszcze w Lama Hotel Nepalczyka pochodzącego z Chitwan, a mieszkającego w Kathmandu. Razem doszliśmy do Kyanjin Gumpa. Po drodze mijaliśmy murki mani, stoupy i młynki modlitewne, również takie, które napędza spływająca z gór woda. Zatrzymaliśmy się w Lovely Guest House. Lumus zaśmiał się, jak mu zaprezentowałam to miejsce, jako mały, uroczy guesthouse prowadzony przez przemiłą nepalską rodzinę, gdzie można zjeść pyszne lokalne przysmaki. Stwierdził, że opis pasuje do każdego guesthouse’u w okolicy.
W hostelu spotkaliśmy Marka. Poszliśmy do prowadzonej przez Lhakpę Tamanga Jangbę piekarni Dorje Bakery, a tam wpadliśmy na Manuela i Gerarda. Brownie od Lhakpy było pyszne!
Postanowiliśmy wejść na jeden z pobliskich szczytów Kyangin Ri, mierzący około 4600 m.
Postanowiliśmy wejść na jeden z pobliskich szczytów Kyangin Ri, mierzący około 4600 m. Ostatnie momenty przed szczytem były trudne, ale jak tylko otworzył się widok na Langtang Lirung doznałam euforii. Droga wiodła tuż nad przepaścią, więc przy każdym kroku musiałam z sobą walczyć. Coś jednak pchało mnie ku górze. Na szczycie spędziłam kilka minut. Nie czułam się najlepiej. Pierwszy raz byłam na takiej wysokości.
W schronisku zjadłam ogromną porcję ziemniaków z warzywami i serem z mleka jaka. Apetyt mi dopisuje!
Dzień 6: Kyanjin Gompa
Widziałam już powiewające, wielokolorowe chorągiewki i flagi, ale musiałam odpocząć.
Dzisiaj wybraliśmy się z Markiem i Manuelem na Tserko Ri. To mój pierwszy blisko 5-tysiecznik. (Tserko Ri ma 4984 m.n.p.m.).Wysokość dawała się we znaki. Kilka razy przystawałam zrezygnowana, zdecydowana zawrócić. Ale pięłam się uparcie w górę. Zatrzymałam się znów kilka metrów przed samym szczytem. Widziałam już powiewające, wielokolorowe chorągiewki i flagi, ale musiałam odpocząć. Znów zabrakło mi tchu. Dziwne uczucie. Widzisz jak mały jest to dystans, ale jednocześnie twoje ciało ledwo daje radę. Ruszyłam z wysiłkiem. Na szczycie spotkałam grupę chłopaków z przewodnikiem o imieniu Haszisz, których spotkałam wczoraj schodząc z Kyangin Ri. Haszisz był w klapkach, jak większość nepalskich przewodników i tragarzy. Próbowali zapalić blanta, ale na tej wysokości nie chciała im zadziałać zapalniczka.
Do miasteczka zeszłam sama. Było cicho. Wokół mnie, na wysokości wzroku latały ptaki. Albo stały w miejscu, próbując przebić się pod wiatr.
Postanowiłam zostać dzień dłużej w Kyanjin Gompa i porządnie wypocząć, a przy okazji wyprać ciuchy i umyć włosy.
Dzień 7: Kyanjin Gompa
Po raz pierwszy odkąd weszłam na szlak wstałam później niż o 6.30. Obudzili mnie mieszkający obok Izraelczycy. Ściany są z dykty. Gdy zaczęli śpiewać zdawało się, że obydwoje siedzą mi nad głową.
Zjadłam owsiankę z musli i miodem na śniadanie, wyprałam rzeczy i postanowiłam się przejść. Dotarłam do kaplicy. Zawróciłam, gdy na mojej ścieżce stanął jak. Boję się dużych kopytnych z rogami.
Gerard i Manuel wybierali się nad jezioro, zabrałam się z nimi. Gerard po drodze próbował boulderow.
Po powrocie znów poszliśmy do kawiarni Dorje Bakery. Zjadłam pyszne ciasto marchewkowe i wypiłam słodzoną herbatę z mlekiem. Przeczytałam niewielką książkę o trzęsieniu ziemi. Była tam relacja właściciela piekarni – Lhakpy. Za oknem było widać zachód słońca. Dzieci Lhakpy grały na tablecie.
Jutro ruszamy do Gosainkund.