- Kiedy? W sierpniu 2021
- Z kim? Z Matyldą, Dominikiem i Pawłem
W Czarnogórze wszystko jest naj, największe, najwyższe, najbardziej eko. Przez kraj przebiega najwyższy po Alpach i Górach Skandynawskich rejon górski Europy, na południu znajduje się najwyższe pasmo górskie tego rejonu, a na północy najwyżej położone miasto. Žabljak, bo o nim mowa, był też miejscem, gdzie w 1991 uchwalono “Deklarację o ekologicznym państwie Czarnogórze”, która została potem zaprezentowana w ONZ, a nawet wpisana częściowo do konstytucji. W przewodniku wyczytaliśmy, że to dzięki temu, że Czarnogóra jest najmniej skażonym radioaktywnie krajem na świecie.
My możemy powiedzieć jedno: jest to na pewno najbardziej obdarowane przyrodniczo i krajobrazowo najmniejsze państwo, w jakim dotychczas byliśmy. Spędziliśmy tam kilkanaście dni, z tego część w Durmitorze, a część w Prokletije. Udało nam się ponadto: dwa razy obudzić w otoczeniu największego stada owiec, dojechać na dwa najtrudniej dostępne końce świata i popływać w i po największym jeziorze na Półwyspie Bałkańskim. Dziś jednak opowiem Wam jedynie o górach!
Oskar i Paweł zdobywają Bobotov Kuk
Na sam szczyt nie daliśmy rady się wspiąć – z całej grupy dokonał tego jedynie Paweł.
Wiedeń, 25 czerwca 1864 roku. Tego dnia Heinrich, 42-letni urzędnik bankowy, zostaje ojcem. Na świat przychodzi jego syn – Oskar, który zapisze nazwisko ojca w historii.
Wiele lat później Oskar studiuje historię naturalną i geografię na Uniwersytecie Wiedeńskim. Uczy się również kartografii w Wojskowym Instytucie Geograficznym. Gdy ma 19 lat wyjeżdża do Czarnogóry. Jego celem jest Durmitor. Opracowuje mapę terenu, a przy okazji zdobywa najwyższy szczyt pasma – Bobotov Kuk. To budzi szacunek, dlatego po powrocie zostaje przyjęty w poczet członków wyprawy do Kongo Austriackiego, realizowanej pod kierunkiem geologa Oskara Lenza.
Mimo że z wyprawy, ze względu na chorobę, będzie musiał wrócić wcześniej zadecyduje ona o jego dalszej karierze. Razem z Hansem Meyerem – pierwszym Europejczykiem, który zdobył Kilimandżaro będą eksplorować i kolonizować Afrykę Wschodnią. Oskar poświęci się badaniom rejonu Usambary i dorzecza rzeki Kegara, a w 1892 roku jako pierwszy Europejczyk w historii wjedzie do Rwandy. Do Czarnogóry jeszcze wróci – w 1889 roku zajmie się mapowaniem centralnego pasma górskiego.
My na Bobotov Kuk wybraliśmy się tuż po przyjeździe Matyldy i Pawła. Rozpoczęliśmy na przełęczy Prevoj. Po drodze oprócz oszałamiających krajobrazów, hałd zeszłorocznego śniegu i stad kozic minęliśmy górskie jezioro z turkusowego koloru wodą. Gdy wracając umieraliśmy z pragnienia (tak, tak, wybraliśmy się na szlak nieprzygotowani, a źródełka zaznaczone na mapie okazały się wyschnięte) postanowiliśmy się w nim wykąpać. To był dobry pomysł. Jakoś dotarliśmy z powrotem do auta.
Ale na sam szczyt nie daliśmy rady się wspiąć – z całej grupy dokonał tego jedynie Paweł.
Nad ranem obudziły nas owce przeciskające się przy naszym aucie w drodze na wypas. W oddali, zza szczytów Durmitoru wschodziło słońce.
W Durmitorze spędziliśmy trzy noce. Mieliśmy dojechać do Żabljaka, ale po drodze zobaczyliśmy auta ustawione w okręgu w pięknej, sielankowo wyglądającej dolince, na której wypasały się stada owiec i krów oraz drogowskaz Kamp Sarban. Postanowiliśmy zatrzymać się tam na noc. Nad ranem obudziły nas owce przeciskające się przy naszym aucie w drodze na wypas. W oddali, zza szczytów Durmitoru wschodziło słońce. Magia!
A potem pojechaliśmy do Žabljaka. Po tym jak zmęczyliśmy się podchodząc na Bobotov Kuk cały kolejny dzień spędziliśmy wylegując się nad jeziorem Czarnym. Wspaniałe lenistwo!
Czy macie sir?, czyli na końcu czarnogórskich dróg
W położonym na końcu drogi gospodarstwie Big Grove małżeństwo z dwójką młodych synów prowadzi pensjonat, wyrabia ser i produkuje własne brandy gruszkowe
Postanowiliśmy, że lunch zjemy w pięknie położonej górskiej dolince chacie, którą Dominik wypatrzył na google maps. Z Durmitoru wyjechaliśmy rano, najpierw droga prowadziła przez góry, oszałamiając jak zwykle widokami, a potem nagle zjechaliśmy w dolinę i dotarliśmy w okolice Kolašina. Tutaj urok prysł. Było płasko i brzydko. Na szczęście znalezione przez Dominika miejsce nie zawiodło. W położonym na końcu drogi gospodarstwie Big Grove małżeństwo z dwójką młodych synów prowadzi pensjonat, wyrabia ser i produkuje własne brandy gruszkowe (wszystko jest pyszne!). Nie wiedzieliśmy jak zagadać, więc zapytaliśmy po prostu „Macie sir?”, a potem zostaliśmy na pikniku, podczas którego nie tylko wcinaliśmy pyszny ser i piliśmy domowy sok z borówek, ale też obserwowaliśmy górskie szczyty, karmiliśmy kury i podglądaliśmy krowy.
Po lunchu, zaopatrzeni w jajka i domowej roboty alkohol, ruszyliśmy w stronę niewielkiego polodowcowego jeziorka otoczonego górami pasma Kučke Planine – to Bukomirsko Jezero. Dojazd nie należał do najłatwiejszych, szutrowa droga, pełna ostrych kamieni, wąskie fragmenty i ciągłe mijanki. Na szczęście najbardziej popularnym autem w Czarnogórze jest golf, najczęściej pozbawiony blach.
Byliśmy wyczerpani, gdy po kilku godzinach dotarliśmy do celu, ale od razu wiedzieliśmy, że było warto. Gdy obudziliśmy się rano zobaczyliśmy stado owiec pędzące do wodopoju.
Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy na Torač. Było pięknie i byliśmy tam prawie sami.
Na pograniczu i na szlaku
Gusinje, czarnogórskie miasteczko położone blisko granicy bardziej przypominało nam albańską osadę – z meczetem pośrodku, kobietami w chustach i albańskimi potrawami w restauracjach.
Znad sielskiego jeziora pojechaliśmy w stronę gór Prokletje położonych na granicy albańsko-czarnogórskiej. Oba narody w swoich językach nazywają je górami przeklętymi, choć do końca chyba nie wiadomo dlaczego. Wyraźnie widać tam przenikanie się historii, kultur i języka. Gusinje, czarnogórskie miasteczko położone blisko granicy bardziej przypominało nam albańską osadę – z meczetem pośrodku, kobietami w chustach i albańskimi potrawami w restauracjach.
Podobnie było w Vusanje, gdzie się zatrzymaliśmy. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym, że mówiąc po polsku nie bardzo mogliśmy się dogadać. Zdecydowanie bardziej przydał nam się tutaj angielski.
Pierwszego dnia wybraliśmy się do położonej na wysokości ok. 1750-1800 m n.p.m. doliny Buni Jezerce, co po albańsku oznacza dolinę jezior. Sześć wysokogórskich jeziorek otaczają tam wyrastające w górę, poszarpane szczyty. To stąd można się wybrać na najwyższa górę – Maja Jezercë.
Kolejnego postanowiliśmy zdobyć najwyższy szczyt Czarnogóry – Złą Kolatę. Mimo że w przewodniku ostrzegano, że wejście jest trudne, ekspozycja duża, a wysokości przerażają postanowiłam spróbować. Okazało się, że więcej było w tym straszenia niż faktycznych trudności.
A było warto – ze szczytu roztaczał się widok na góry Albanii, Czarnogóry i Kosowa. Niektóre miały ścięte, wypłaszczone wierzchołki, pokryte trawą, a na innych wciąż zalegały hałdy śniegu, których biel mocno odcinała się na tle szarych skał.
Jeśli kiedyś będziecie tędy iść koniecznie zatrzymajcie się u pasterzy, który przy drodze sprzedają jogurt, sery i chłodne napoje. Zatrzymaliśmy się tam dwukrotnie – w drodze na i ze szczytu. Za pierwszym razem obserwowaliśmy jak małżeństwo pasterzy doi stado owiec i podziwialiśmy logistykę tego przedsięwzięcia, a za drugim poszliśmy przywitać się z cielakami, które trzymali nieopodal.
Następnego dnia wyjechaliśmy z Vusanje. Naszym celem było jezioro Szkoderskie.
Polecany przewodnik:
- Czarnogóra. Fiord na Adriatyku, Wydawnictwo Bezdroża