- Kiedy? Czerwiec 2021
- Z kim? Z Matyldą
Matyldę pamiętam z imprezy urodzinowej koleżanki. To musiało być dawno, bo siedziałyśmy na kanapach w w nieistniejącej już kawiarni Głośna. Pomyślałam wtedy: „Jaka fajna dziewczyna!”. Kilka lat później spotkałyśmy się przy innej okazji. Nie pamiętam dlaczego, ale Matylda zaprosiła mnie wtedy na wyjazd w góry z jej znajomymi. Był wrzesień, a my jechaliśmy zdobywać Tatry Zachodnie. Nic z tego nie wyszło. Cały wyjazd lało, a w górach spadł już pierwszy śnieg i przykrył oznakowanie szlaków. Wycofaliśmy się. W Zakopanem, a potem w pociągu do Poznania graliśmy namiętnie w karty.
Po trzech latach wróciłyśmy w to miejsce. Spałyśmy w Schronisku na Polanie Chochołowskiej. Tym razem nie padało, choć tegoroczny śnieg jeszcze zalegał na zboczach.
To była nasza druga wspólna wyprawa i na pewno nie ostatnia, bo z Matyldą w górach jest najfajniej!
Krajobraz stworzony przez ludzi
Polana Chochołowska. Tutaj wszystko jest naj.
Polana Chochołowska. Tutaj wszystko jest naj. Sama polana jest największą w polskich Tatrach, podobnie jest ze schroniskiem – jest również największe. Stąd startowała też Gwiazda Polski – balon, który miał wzbić się najwyżej, ale przy napełnianiu powłoki wybuchł wodór i marzenia o rekordzie prysły.
Dziś można chyba powiedzieć, że i dewastacja krajobrazu jest tu największa.
Ale od początku. Nazwa polany pochodzi od nazwy wsi, która otrzymała prawo do karczowania lasów i prowadzenia wypasu już w XVI wieku. Wtedy te tereny należały do dóbr królewskich. Powstały liczne hale, na których stawiano szałasy i bacówki. Zmieniło się to w 1772 roku. Po rozbiorach Tatry znalazły się pod zaborem, ale władze austriackie uznały, że nie warto w nie inwestować. Tereny postanowili wykupić gospodarze z okolicznych wsi. Zebrało się ich siedem, ale niepiśmienni chłopi nie mogli podpisać się na akcie zakupu, więc w ich imieniu wystąpił ksiądz Józef Szczurkowski. Duchowny zapisał je jednak na swoje nazwisko, a potem odsprzedał. Chłopi walczyli o swoje dobra przez wiele lat. W 1869 roku wygrali w wiedeńskim sądzie, a tereny stały się własnością ośmiu wsi (w międzyczasie doszła bowiem jeszcze jedna).
Polana Chochołowska od 1983 na powrót stanowi własność związku ośmiu wsi, który ma prawo do gospodarowania polaną pod nadzorem TPN-u.
W tym samym okresie rozpoczął się gwałtowny rozwój przemysłu – górnictwo, hutnictwo i przemysł papierniczy doprowadziły do dewastacji naturalnych, pierwotnych lasów. Buki i jodły zastąpiono wtedy świerkami. Dziś tę monokulturę świerków upodobał sobie kornik, zaatakowane przez niego martwe połacie lasu są bardziej podatne na zniszczenia w wyniku wichur, a te które jeszcze stoją wycinają obecni właściciele – Wspólnota Leśna Uprawnionych Ośmiu Wsi z siedzibą w Witowie. Dlaczego drzewo nie zostaje w lesie, tak jak to się dzieje w innych parkach narodowych? Bo mimo że w 1954 roku na tych terenach ustanowiono Tatrzański Park Narodowy, Polana Chochołowska od 1983 roku na powrót stanowi własność związku ośmiu wsi, który ma prawo do gospodarowania polaną pod nadzorem TPN-u.
Kobiety na szlaku
Dziś jest to największe schronisko w polskich Tatrach.
Zatrzymałyśmy się w schronisku na Polanie Chochołowskiej. Budynek powstał w latach 50-tych, ale wcześniej w tym miejscu stał inny. Pierwszą chatę wybudowano już w międzywojniu. Na początku lat 30- tych Warszawski Klub Narciarski (tak, tak, warszawski – był to pierwszy w Polsce klub nizinny) zainicjował budowę, na którą pieniądze dali sami członkowie, ale też władze miast Warszawy i Zakopanego. Dziś jest to największe schronisko w polskich Tatrach.
Można z niego wyjść na okoliczne szczyty, a potem podziwiać je siedząc nad szklanką piwa lub herbaty.
Miałyśmy trzy dni, więc zaplanowałyśmy trzy trasy. Pierwszego dnia weszłyśmy na Grzesia, a z niego granią przeszłyśmy na Rakoń. Za sobą miałyśmy jeszcze drogę z Siwej Polany na Chochołowską, więc ten krótki spacer nam w zupełności wystarczył. Wróciłyśmy, zjadłyśmy i padłyśmy.
Wchodziłyśmy od strony Trzydniówki. Byłyśmy już blisko Trzydniowiańskiego Wierchu, gdy za plecami usłyszałam Dzień dobry.
Drugiego dnia postanowiłyśmy zdobyć najwyższy szczyt Tatr Zachodnich – Starorobociański góruje nad innymi swoimi 2176 metrami. Schronisko jest na wysokości 1146 m.n.p.m., więc po drodze miałyśmy trochę przewyższeń do pokonania.
Wchodziłyśmy od strony Trzydniówki. Byłyśmy już blisko Trzydniowiańskiego Wierchu, gdy za plecami usłyszałam „Dzień dobry”. Matyldę właśnie minął wysoki mężczyzna w ciemnych okularach, z rodzaju tych, których wieku nie da się określić. Równie dobrze mógł mieć 35 lat, jak i 45. Powiedziałam „Dzień dobry” i przystanęłam, żeby go przepuścić, ale on stanął za mną i od tego momentu towarzyszył nam do końca wędrówki. Nie zapytał, czy może z nami iść, widocznie uznał, że nie musi. Gdy szłyśmy wolniej czekał na nas na szczycie, a potem milcząco siadał obok nas. Ucieszyłyśmy się, gdy na jednym z przystanków dołączył do nas starszy mężczyzna, w wieku naszych ojców. Miałyśmy wrażenie, że zrobił to po części, żeby nas chronić. Trochę szkoda, że dopiero przy drugim mężczyźnie poczułyśmy się bezpiecznie.
I nie chodzi o to, że nie lubię rozmawiać z ludźmi na szlaku, albo boję się napotykanych po drodze ludzi. Przeciwnie, lubię nawiązywać nowe znajomości w górach, sama chodziłam po Andach i Himalajach, nie należę do nieufnych i strachliwych. Tyle że w tej sytuacji nikt nie zapytał nas o zgodę. Ktoś po prostu uznał, że może się do nas przyłączyć.
Zapytacie, dlaczego nie powiedziałyśmy, że nie chcemy, żeby nam towarzyszył? Ale co miałyśmy powiedzieć? Nie idź tym samym szlakiem, nie siadaj obok mnie na szczycie?
Tego dnia w górach nie było dużo osób. Gdy ten mężczyzna minął nas pierwszy raz byłyśmy tam same. Już chwilę później obmyślałam, jak wyciągnąć scyzoryk z plecaka. Okazało się, że Matylda idąc tuż za mną opracowywała plan, jak go zaskoczyć kijkami. Zabawne? Może teraz tak, ale będąc dziewczyną, ile takich sytuacji masz w życiu? Jak wiele razy myślisz: nie pójdę tędy, pójdę naokoło, nie pojadę tam sama, nie zrobię tego, tamtego? Matylda powiedziała, że gdzieś kiedyś wyczytała, że mężczyźni najbardziej boją się, że kobiety ich wyśmieją. Kobiety najbardziej się boją, że mężczyźni je zabiją.
W drodze z lękiem
W oddali zobaczyłyśmy rodzinę świstaków.
Trzeciego dnia wspięłyśmy się na Wołowiec. Miałyśmy szczęście – po drodze, w oddali zobaczyłyśmy świstaczą rodzinę. Najpierw duży, a potem mały świstak wychyliły się z nory i wyszły na spacer. Szkoda, że nie miałyśmy ze sobą lornetki – obserwowanie świstaków to świetna zabawa!
Na szczycie obserwowałyśmy drogę na Ostry Rohacz i Rohacske Plesa – jeziora po drugiej stronie granicy. Postanowiłyśmy, że następnym razem jedziemy na słowacką stronę! A potem poszłyśmy w stronę Jarząbczego. To miał być prosty szlak, ale okazało się, że kolejne kilka godzin szłyśmy granią. Może niektórzy już się zorientowali, że mam lęk wysokości połączony z lękiem przestrzeni. Jak można się domyślić, nie było to dla mnie najprzyjemniejsze doświadczenie. Udało się przejść całość, tyle że na Jarząbczym powiedziałam do Matyldy „Zabierz mnie stąd!”. Do schroniska wróciłyśmy po 10 godzinach, zmęczone ale zadowolone.
I to nam wystarczyło. Przed powrotem do domu postanowiłyśmy zafundować sobie przyjemność. Podjechałyśmy busikiem do Zakopanego, a tam wybrałyśmy się na termy. Z Aqua Parku w ładne dni można podziwiać szczyty Tatr, ale my trafiłyśmy na pochmurną, burzową pogodę, więc tylko wygrzewałyśmy się w siarkowej wodzie do czasu aż z nieba poleciał na nas grad wielkości pięści.
A potem wsiadłyśmy w pociąg i wróciłyśmy na niziny.
Zdjęcia: Matylda Małecka
Polecamy:
- W Zakopanem jest świetna pizzeria tuż przy dworcu. To Papaj Pizza – fajna, klimatyczna miejscówka, super miła obsługa i przepyszna pizza!
- W Kościelisku spałyśmy w Willa Ania. Pokoje są tu niewielkie, ale za to czyste i urokliwe. Dom stoi blisko przystanku, a o 6.00 każda dodatkowa minuta ma znaczenie więc oceniam lokalizację na szóstkę!
- No i polecamy gry w karty w czasie dłużącej się podróży pociągiem. Tym razem na wyjeździe rządziło peruwiańskie cambio!