- Kiedy: sierpień 2018
- Z kim: z Matyldą
Są dwie wersje tej historii.
Umówiłyśmy się w kawiarni na Taczaka. To takie miejsce, które ktoś kiedyś ochrzcił mianem poznańskiego Kreuzberga. Berlin ma całą dzielnicę, my 269 metrów ulicy. Zamówiłyśmy napoje i usiadłyśmy na zewnątrz. Było ciepłe, letnie popołudnie.
– Wejdziemy na szlak w Zdziarze, przenocujemy tutaj, następnego dnia pójdziemy tam i prześpimy się tu – palcem rysowałam na mapie trasę.
– A co oznaczają te wykrzykniki? – zapytała Matylda wpatrując się w gęsto usiane znaki ostrzegawcze.
– To? – spojrzałam w legendę – to są trudności, ale ja nigdy tego nie sprawdzam!
Albo:
Byłyśmy już w pociągu do Krakowa. Matylda miała za sobą ciężkie tygodnie w pracy. Nie miała czasu spojrzeć na mapę, dowiedzieć się, gdzie będziemy spały, ani przemyśleć, czy to wszystko ma sens.
– Aśka, to gdzie my tak w ogóle jedziemy? – zapytała.
Rozłożyłam mapę.
– Wejdziemy na szlak w Zdziarze, przenocujemy tutaj, następnego dnia pójdziemy tam i prześpimy się tu – palcem rysowałam na mapie trasę.
– Aśka, ale tu są same wykrzykniki! A to oznacza łańcuchy, liny i trudności.
– Aha – odpowiedziałam z grobową miną.
Tej nocy spałyśmy w Zakopanem. Rano spakowałyśmy się i autobusem przekroczyłyśmy granicę ze Słowacją.
1 dzień Ždiar – Chata pri Zelenom plese
Było cicho i dziko. Na szlaku nie spotkałyśmy nikogo, choć był środek lata i po polskiej stronie tłumy ludzi atakowały Tatry.
Wysiadłyśmy w Ždiarze. Iść, czy nie iść – zastanawiałyśmy się chwilę wpatrując się w niebo. Nic nie zwiastowało załamania pogody, ale jedna z apek ostrzegała przed burzami, co nas trochę zaniepokoiło. Tyle że przed sobą miałyśmy prostą trasę bez żadnych atrakcji, wykrzykników i nadmiernych wysokości.
– Idziemy – zdecydowałyśmy i weszłyśmy w góry Bialskie. Było cicho i dziko. Na szlaku nie spotkałyśmy nikogo, choć był środek lata i po polskiej stronie tłumy ludzi atakowały Tatry.
Miałyśmy za sobą kilka godzin marszu, gdy zobaczyłyśmy w oddali przełęcz. Po obu stronach drogi z ziemi wystawiały głowy świstaki. Im dłużej się wpatrywałyśmy tym więcej ich dostrzegałyśmy. Jeszcze kilka metrów w górę i “Wow!” – wyrwał mi się okrzyk. Przed nami rozpościerał się monumentalny widok. Po raz pierwszy patrzyłyśmy wtedy na Tatry Wysokie.
Po południu dotarłyśmy do schroniska. W Chata pri Zelenom plese śpi się w wieloosobowych salach, w których łóżka piętrowe są częściowo łączone, co oznacza mniej więcej tyle, że możesz noc spędzić ramię w ramię z zupełnie obcą ci osobą. Zazwyczaj nie marudzę, potrafię spać w różnych warunkach, ale ta noc była inna. To było ostatnie wolne miejsce w schronisku. W pokoju, do którego trafiłam mieszkała grupa starszych mężczyzn, pewnie doświadczonych taterników. Wódka, sami faceci i seksistowskie dowcipy. Jeśli czyta mnie teraz jakaś dziewczyna być może zrozumie, dlaczego nie było to przyjemne doświadczenie. Na szczęście wywalczyłam – z trudem – osobne łóżko na górnym poziomie. Matylda poszła spać na strych.
2 dzień Chata pri Zelenom plese – Chata Téryho
Następnego dnia na trasie pojawiły się pierwsze łańcuchy i kozice. I jedne i drugie miały nam już towarzyszyć do końca.
Wokół schroniska wznoszą się skaliste szczyty, a w dole niebo odbija się w wodzie.
Po niecałych dwunastu kilometrach i kilku godzinach marszu dotarłyśmy do Chaty Téryho. To położone na wysokości 2015 m.n.p.m. schronisko ma niepowtarzalny klimat. Wszystko, co jest potrzebne do tego, aby funkcjonowało dostarczane jest na plecach ludzi. A że to Słowacja, to tragarze wnoszą również kegi pełne pysznego słowackiego piwa. Okolice schroniska też są piękne. Wokół wznoszą się skaliste szczyty, a w dole niebo odbija się w wodzie – to Dolina Pięciu Stawów Spiskich.
Dobble w wersji polsko-słowackiej było jeszcze bardziej ekscytujące niż zwykle.
Trasa, mimo że krótka, dosyć nas wymęczyła. Po zupie czosnkowej i słodkich buchtach na obiad wyciągnęłyśmy śpiwory, rozłożyłyśmy je na ławkach przed wejściem i zasnęłyśmy. Gdy godzinę później otworzyłyśmy oczy zobaczyłyśmy przystojnego chłopaka. Stał przed nami z kieliszkiem słowackiej wódki i filuternym uśmiechem. Na zdrowie? – zapytał i nalał nam wódki do kieliszków. Odruchowo wypiłyśmy i w ten sposób poznałyśmy Stefana, a wieczorem zagrałyśmy z nim i jego kolegami w Dobble. Gra w wersji polsko-słowackiej była jeszcze bardziej ekscytująca niż zwykle. Vták mieszał się z ptakiem, pavučina z pajęczyną, a znak stopu ze stopką.
Tego wieczoru poznałyśmy również Janusza z Krakowa, który wraz z kolegą zamierzał przenocować pod namiotem gdzieś w okolicy, bo w schronisku nawet na “glebie” nie było już miejsc. Zanim wyszli szukać odpowiedniego miejsca Janusz zapytał, jakie mamy plany na kolejny dzień.
– Och, jutro łatwa i relaksująca trasa.- odpowiedziałam – Jedynie pięć kilometrów do Zbójnickiej Chaty. Tyle że nie wiemy, co to jest ta Czerwona Ławka, którą miniemy po drodze, a na której roi się od wykrzykników.
Janusz uśmiechnął się lisim uśmiechem
– To będzie bardzo relaksująca trasa – skomentował.
3 dzień Chata Téryho – Zbójnicka Chata
Rano zabrałyśmy się ze Słowakami.
Ławka okazała się być przełęczą łączącą Dolinę Pięciu Stawów z Doliną Staroleśną.
Gdy dotarłyśmy do miejsca oznaczonego na mapie jako Czerwona Ławka przytomnie schowałyśmy do plecaków kijki. A potem weszłyśmy na stromą, obitą łańcuchami i stupaczkami ścianę. Po około trzydziestu minutach byłyśmy na górze, ale czekało nas jeszcze strome zejście po drugiej stronie. Ławka okazała się być przełęczą łączącą Dolinę Pięciu Stawów z Doliną Staroleśną.
Do Zbójnickiej Chaty dotarłam wykończona ale zadowolona. Gdybym sprawdziła, czym jest Czerwona Ławka i jakie trudności tam na mnie czekają nigdy bym się nie odważyła na nią wybrać. Lęk by mnie sparaliżował zanim pomyślałabym, że przecież mogłabym to zrobić.
Tego dnia przydało się wspinaczkowe obycie ze skałą. To była pierwsza prawdziwa konfrontacja z własnym lękiem. I wyszła całkiem dobrze. Drugi raz bym już na Czerwoną Ławkę chyba nie weszła, ale tego jednego razu nie żałuję.
4 dzień Zbójnicka Chata – Popradskie Pleso
Kolejnego dnia, na kolejnej przełęczy było już znacznie lepiej. Nadal serce kołatało ze strachu, ale Rohatkę udało się pokonać bez nadmiernej paniki.
Trasa była jednak długa, więc gdy po ponad dziewięciu godzinach marszu dotarłyśmy do hotelu Popradskie Pleso padłyśmy wykończone na łóżka. Kolejnego dnia czekała nas wycieczka na Rysy i przejście na polską stronę Tatr. Musiałyśmy odpocząć!
5 dzień Wejście na Rysy
O Rysach po drodze usłyszałam wiele: że lepiej jest wchodzić niż schodzić po polskiej stronie, że ekspozycja jest duża, że Rysy są trudne, ale sam szlak nie jest jednokierunkowy, jak to bywało już wcześniej na trasie, więc zawsze można zawrócić. Najbardziej utkwiło mi w głowie to ostatnie.
Wstałyśmy wcześnie, więc do Chaty pod Rysmi dotarłyśmy na śniadanie.
Zjadłyśmy zupę czosnkową i ruszyłyśmy dalej, ale tuż przed końcem, gdy z przełęczy wychodzi się na wąską drogę prowadzącą do samego szczytu, powiedziałam
– O nie! Ja dalej nie idę.
Rysy Matylda zdobyła sama. Ja ten czas spędziłam w schronisku, obserwując turystów wybierających się na szczyt. Ktoś wchodził w stroju kąpielowym, ktoś inny w klapkach.
Być może, gdybym nie wiedziała, co mnie czeka, albo nie byłoby opcji powrotu poszłabym dalej, ale zrezygnowałam spanikowana wysokością i przestrzenią, która mnie otaczała.
Rysy Matylda zdobyła sama. Ja ten czas spędziłam w schronisku, obserwując turystów wybierających się na szczyt. Ktoś wchodził w stroju kąpielowym, ktoś inny w klapkach. Ja, w pełnym rynsztunku, zostałam.
Gdy zeszłyśmy na dół nadal byłyśmy w Słowacji. A potem rozpętała się burza, ta którą jedna z apek zapowiadała kilka dni wcześniej. Przemoczone do suchej nitki dotarłyśmy na dworzec i wsiadłyśmy do pociągu. Kilka godzin później mknęłyśmy do Poznania. Już wiedziałyśmy, co oznaczają te wykrzykniki i dlaczego ta czerwona ławka jednak nie jest taka łatwa!
Jakich zasad warto przestrzegać w górach?
Czytając moją opowieść mogliście być może odnieść wrażenie, że w górach jestem dosyć lekkomyślna, ale to nieprawda. Może nie sprawdzam wszystkich trudności, ale zawsze na szlak wybieram się z mapą w plecaku i przemyślaną, przeliczoną trasą w głowie. Wam też tak radzę. Papierowa mapa to moim zdaniem podstawa!
O czym jeszcze według mnie warto pamiętać w górach (uwaga – to bardzo subiektywna lista, na pewno znajdziecie o wiele lepsze zestawienia):
- wychodźcie na szlak wcześnie rano, im wcześniej tym lepiej. W górach burze zdarzają się raczej po południu – fajnie, jak wtedy będziecie już bezpieczni siedzieć w schronisku popijając herbatę lub piwo
- zawsze miejcie w plecaku zapas wody i jedzenia. Jeśli po drodze są strumyki można dopasować zawartość butelki do odległości pomiędzy jednym a drugim źródłem wody. Warto mieć energetyczne przekąski pod ręką – sprawdzają się orzechy, czekolada, chałwa oraz – oczywiście – batony z proteinami i inne gotowe produkty. W chłodniejsze dni w plecaku mam obowiązkowo termos z herbatą, który uzupełniam w schroniskach po drodze
- pamiętajcie o ciepłym ubraniu w plecaku i kurtce przeciwdeszczowej. Pogoda w górach może się zmienić w sekundę. Ja często mam też zapasowe skarpetki na wypadek gdybym jakimś cudem zmoczyła te, co mam na stopach
- gdy wybieram się w długie trasy staram się smarować stopy talkiem – w ten sposób zapobiegam odparzeniom i otarciom. Jeśli w bucie poczujecie najmniejszy kamyczek lub zagniecioną skarpetkę zatrzymajcie się i to naprawcie – inaczej następnego dnia być może nie będziecie mogli chodzić
- kontrolujcie czas i na wszelki wypadek miejcie w plecaku sprawną latarkę i naładowany telefon komórkowy
- i last but not least: zawsze informujecie, gdzie się wybieracie i o której planujecie wrócić, a później meldujcie się po powrocie. Zapiszcie też numer telefonu do służb ratowniczych i numer ubezpieczenia, jeśli takowe posiadacie. No i ubierzcie na siebie coś kolorowego, a nawet odblaskowego – tak na wszelki wypadek!
To chyba wszystko, choć oczywiście mogłam o czymś zapomnieć. W górach poruszam się intuicyjnie, pewnie dlatego, że wszystkiego uczyłam się jeszcze jako dziecko od rodziców. Jadźka i Rysiek są entuzjastami górskich wędrówek i tę pasję zaszczepili nam wszystkim!
To co? Do zobaczenia na szlaku?
Fotografie: Matylda Małecka