- Kiedy? W sierpniu i wrześniu 2014
- Z kim? Z Sylwią
Off the grid na pustyni, czyli Taos w Nowym Meksyku
Późną nocą dotarłyśmy do Taos. Tuż przed wjazdem do miasta kierowców witają znaki drogowe, z wymalowanymi na nich krowami, po które w tym miejscu przylatuje ufo.
Przyjechałyśmy tu dla Taos Pueblo, czyli zamieszkałej przez rdzennych mieszkańców z ludu Pueblo osady z charakterystycznymi domami z cegły adobe, podobnymi do tych, które widziałyśmy wcześniej w Mesa Verde.
Okolice Taos to centrum życia off-grid i alternatywnego budownictwa
Tutaj jednak zachwyciła nas zupełnie inna społeczność – The Greater World Earthship Community. Kilka mil za Taos można się natknąć na zespół kilkudziesięciu budynków wykonanych z gliny i materiałów z recyklingu, w których woda i energia pozyskiwane są w sposób zrównoważony, a mieszkańcy dążą do samowystarczalności hodując owoce i warzywa, i nawadniając je wodą, którą wcześniej użyli w kuchni i toalecie. Pomysł powstał w latach siedemdziesiątych, a jego autorem jest Michael Reynolds, który nadal tu pracuje i mieszka.
Okolice Taos to centrum życia off-grid i alternatywnego budownictwa. Można tu spotkać wiele osób próbujących żyć tak, by nie szkodzić środowisku. Swoją farmę mają tu m.in. twórcy Biosfery 2 – niesamowitego eksperymentu, w trakcie którego osiem osób zamieszkało na dwa lata w przeszklonej budowli, zawierającej w sobie replikę ekosystemu ziemi. Opowiada o tym świetny film dokumentalny „Planeta 2.0” Matta Wolfa, który obejrzeć można na VOD festiwalu Docs Against Gravity.
Niektórych mieszkańców można spotkać na przykład w świetnym, lokalnym browarze – Taos Mesa Brewing.
Z Taos wyjechałyśmy w kierunku Santa Fe. Wąska droga, w którą skręciłyśmy za The Greater World Earthship Community wkrótce zamieniła się w szutrówkę i poprowadziła nas w dół wąwozu ku rzece Rio Grande, która wbrew nazwie nie jest tu wcale taka wielka.
W Santa Fe zatrzymałyśmy się na kempingu położonym w górach nad miastem. Na dole w miasteczku był ciepły i przyjemny wieczór, ale na górze temperatura spadła do 6 stopni. Po raz kolejny przemarzłyśmy, a ja obiecałam sobie, że już nigdy nie będę spać w namiocie w temperaturze poniżej 10 stopni. Potem wielokrotnie złamałam dane sobie słowo. Okazało się przy okazji, że w Nowym Meksyku również są niedźwiedzie! Trening z Yosemite się przydał.
Teksas, czyli kowboje noszą kowbojskie kapelusze
Dzień spędziłyśmy w drodze, mijając fragmenty Route 66
Wybierałyśmy się w kierunku Teksasu. Chciałyśmy dotrzeć do Amarillo, więc cały dzień spędziłyśmy w drodze, mijając fragmenty Route 66 i wymarłe miasteczko Tucumcari, instalację Cadillac Ranch, stworzoną w latach siedemdziesiątych przez artystów z grupy Ant Farm oraz The Big Texan Steak Ranch – przedziwne i przerażające miejsce, w którym ludzie, którzy zjedzą ogromny posiłek złożony z ponad dwukilogramowego steka i dodatków w mniej niż godzinę nie zapłacą za ten posiłek. Wielu próbuje tego dokonać. Niektórym się nawet udaje.
Kowboje rzeczywiście noszą kraciaste koszule i kowbojskie kapelusze. Kowbojki również.
Byłyśmy w Teksasie, więc postanowiłyśmy zobaczyć rodeo. Teraz myślę, że to nie był dobry pomysł. Nigdy nie byłam w oceanarium, od pewnego czasu nie bywam w ogrodach zoologicznych, zwierzęta staram się obserwować wyłącznie w ich naturalnym środowisku i to w sposób jak najmniej ingerujący w ich zachowanie. Dochodziłam do tego stopniowo. Niestety. Musiałam się wiele dowiedzieć, mnóstwo przemyśleć, a i tak wiem, że popełniam i popełniać będę błędy. Wtedy chęć zobaczenia świata z filmów przeważyła. Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że nie było to rodeo dla turystów. Wyszukałyśmy w lokalnej gazecie, gdzie odbywają się targi bydła i nasz wybór padł na Abilene. Byłyśmy atrakcją wieczoru dla pań i panów w kasie, którzy nie mogli się nadziwić, że ktoś z tak daleka przyjechał na lokalne targi dla hodowców. W każdym razie sprawdziłyśmy – kowboje rzeczywiście noszą kraciaste koszule i kowbojskie kapelusze. Kowbojki również.
Austin słynie na cały świat z festiwalu South by Southwest, w skrócie SXSW.
Kolejnym przystankiem na trasie było Austin w Teksasie, które słynie na cały świat z festiwalu South by Southwest, w skrócie SXSW, który odbywa się w tym mieście co roku w marcu (z wyjątkiem 2020, jak się można domyślić) i obejmuje swoim zasięgiem wiele knajp i kin. Oglądaliście „Franka”? To widzieliście też festiwal i Austin.
Nam udało się tam po raz pierwszy skorzystać z couchsurfingu. Zatrzymałyśmy się u Johna, na 12th street, w dzielnicy pełnej pięknych, starych drewnianych domów. John pokazał nam najfajniejsze bary z najfajniejszymi koncertami na żywo, bo Austin nie tylko w czasie festiwalu żyje muzyką. Polecił też fajne miejscówki z jedzeniem. Austin to takie fajne miasto!
Powoli kończył nam się czas, więc postanowiłyśmy kierować się w stronę Luizjany, ale zanim dotarłyśmy do Nowego Orleanu, czyli kolejnej stolicy muzycznej kraju (czy można mieć kilka stolic?) zatrzymałyśmy się w Galveston. Znalazłyśmy w ulotce kemping nad samą Zatoką Meksykańską i spędziłyśmy dwa dni na plaży. Miasto położone jest na wyspie, a największe zagrożenie stanowią dla niego huragany i powodzie, które stają się tym częstsze im bardziej zmienia nam się klimat na świecie. Dlatego domy budowane są tu na palach, a przy drodze można się natknąć na znaki wskazujące kierunek ewakuacji.
Nowy Orlean – miasto nie do opisania
Znaki miały nam już towarzyszyć do samego Nowego Orleanu, który doświadczył najbardziej tragicznego w skutkach huraganu – Katrina i powodzi, która przyszła po nim. W Nowym Orleanie zatrzymałyśmy się w Bywater u Mathew, muzyka, który kilka lat wcześniej przeprowadził się do miasta, kupił jeden ze zdewastowanych przez powódź domów i postanowił go wyremontować.
Nowy Orlean to niesamowite miasto, którego nie śmiem opisywać. Polecam za to „Żółty dom” Sarah Broom i „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu” Dana Bauma oraz dwa seriale: fabularny „Treme” i dokumentalny „Kiedy puściły wały: Requiem w 4 aktach” Spike’a Lee. Dużo się z nich można dowiedzieć o tym miejscu.
Ja mogę za to polecić kilka miejsc, które odwiedziłyśmy. Miasto słynie z jazzu i jedzenia, a tu nasze ulubione knajpki:
- słynna Cafe du Monde, 800 Decatur Street, gdzie możecie zjeść tradycyjne beignets, czyli pączki i napić się kawy,
- Jacques-Imo’s, 8324 Oak Street z kajuńskim jedzeniem,
- Parkway Bakery and Tavern, 538 Hagan Ave, gdzie zjecie najlepszego po-boya/ poor boya, czyli słynną nowoorleańską kanapkę z francuskiej bagietki, np. ze smażonymi owocami morza
- Ruby Slipper Cafe, 200 Magazine St, gdzie możecie zjeść śniadanie lub po prostu napić się kawy
- Felix’s Restaurant and Oyster Bar, 739 Iberville Street, zdecydowanie najlepsze miejsce na świecie, żeby spróbować ostryg
A jeśli oglądaliście już Treme, albo obejrzycie i zamarzy się Wam polecieć do Nowego Orleanu i odwiedzić knajpy z serialu to zajrzyjcie koniecznie do:
- Vaughan’s Lounge, 800 Leseps Street
- Bacchanal, 600 Poland Avenue
- Apple Barrel Bar, 609 Frenchman Street
- Le Bon Temps Roule, 4801 Magazine Street
Nowy Orlean był ostatnim przystankiem na naszej trasie. Oddałyśmy Matthew wszystkie rzeczy, których nie miałyśmy już potrzebować, a które kupiłyśmy wyruszając w podróż autem, pojechałyśmy na nowoorleańskie lotnisko i wsiadłyśmy w samolot do Nowego Jorku.
Miałyśmy za sobą pięć tygodni w podróży.
Przeczytaj również: USA – część 1: Detroit. Pogromcy zombie na rowerach, farmy w mieście i sztuka na ulicy
Przeczytaj również: USA– część 2: Autem przez Kalifornię
Przeczytaj również: USA – część 3: Z Nevady przez Arizonę, Utah i Colorado