- Kiedy? W listopadzie i grudniu 2017
- Z kim? Sama
Najtrudniej było za pierwszym razem. Siedziałam z kawą w ręce i czytałam poradnik autostopowicza. Nie podróżuj tak sama. Deszcz nie jest Twoim przyjacielem. Miej pod ręką gaz. Popatrzyłam na spływające po szybie krople deszczu i pomyślałam o gazie, prezencie od przyjaciółki, który zostawiłam kilkadziesiąt kilometrów dalej. Trudno – pomyślałam – jeśli się nie uda, wrócę autobusem. Włożyłam pelerynę przeciwdeszczową i wyszłam na drogę. Z nieba spływały na ziemię potoki deszczu. Minęło mnie pierwsze auto. Spojrzałam błagalnie na kierowcę i zdumiona zauważyłam, że zatrzymuje się na poboczu. Za kierownicą siedziała Alice – biolożka z Włoch, specjalizująca się w ptakach morskich. Idealne towarzystwo na wycieczkę po Półwyspie Valdes. Cały dzień lało, wiało i było przeraźliwie zimno, ale my i tak wychodziłyśmy z lornetkami obserwować zwierzęta: pingwiny, lwy morskie i różne gatunki ptaków. Na poboczu wypasały się gwanakos i strusie nandu, a drogę co jakiś czas przecinał pancernik. Przekonałam się, że warto przełamać lęk. Lepszego towarzystwa niż Alice nie mogłam sobie wymarzyć.
Po pierwszych pozytywnych doświadczeniach nie chciałam rezygnować z możliwości jeżdżenia stopem. Zabierałam się w drogę z Argentyńczykami, Chilijczykami i podróżującymi po Ameryce Południowej turystami. Najdłużej na auto czekałam 45 minut, w Puerto Natales, w Chile, a to tylko dlatego, że chciałam jechać prosto do oddalonego o 140 kilometrów Parku Narodowego Torres del Paine, do którego miejscowi nie jeżdżą.
To wtedy zatrzymał się prawdziwy gaucho w czerwonym berecie na głowie i z wysokimi botami rzuconymi na podłogę auta.
To wtedy zatrzymał się prawdziwy gaucho, argentyński odpowiednik kowboja, w czerwonym berecie na głowie i z wysokimi botami rzuconymi na podłogę auta. Chciał mnie podrzucić na wysokość estancii, czyli farmy, do której jechał, ale bałam się, że tam, pośrodku niczego mogę nikogo nie spotkać, więc odmówiłam i wróciłam na pobocze bezpiecznej drogi wylotowej z Puerto Natales. Trochę tego później żałowałam, ciekawa historii o życiu na tych pustkowiach, które mógł mi po drodze opowiedzieć.
Argentyńskie opowieści o poświęceniu
Do parku narodowego Lanin, mimo że od San Martin de Los Andes, gdzie mieszkałam, dzielił mnie dystans jedynie około 60 km, dojechałam czterema autami. Po drodze jeden z kierowców opowiedział mi historię dwóch postaci otoczonych kultem: Gauchito Gil i Difunta Correa.
Gauchito Gil uratował życie synowi swojemu mordercy i od tej pory jest czczony w Argentynie.
Jadąc przez Argentynę trudno przeoczyć przydrożne kapliczki, przy których zalegają sterty butelek po winie lub plastikowych butelek z wodą. Pierwsze kierowcy zostawiają swojemu patronowi, Gauchito Gil, któremu budują czerwone kapliczki i oprócz alkoholu podrzucają papierosy. Gauchito Gil uratował życie synowi swojemu mordercy i od tej pory jest czczony w Argentynie, choć jego kapliczki można znaleźć podobno również w Chile, Urugwaju a nawet Hiszpanii. Difunta Correa to też opowieść o poświęceniu – kobieta z małym dzieckiem postanowiła wyruszyć przez pustynię w pobliżu San Juan w poszukiwaniu swojego chorego męża. Po drodze skończyły jej się zapasy wody i Difunta zmarła z pragnienia. Tymczasem przejeżdżający tamtędy Gauchos ze zdumieniem odkryli, że na jej piersi nadal żyje niemowlę. Kapliczki Difunty są biało-niebieskie, zostawcie jej trochę wody!
Hiszpański górnik i żydowski kowboj
Wracając z wycieczki pod wulkan Lanin spotkałam Beti i jej męża, którzy zaprosili mnie do swojego auta. Rodzice obu uciekli z Polski tuż po wojnie. Mieli po pięć lat. Nigdy nie wspominali swojej pierwszej ojczyzny. W Buenos ojciec Beti otworzył sklep z biżuterią. Zmarł dosyć młodo i handlem musiała się zająć córka. Beti narzekała, że jej życie nie było ciekawe, handlu nigdy nie polubiła, a jedyne co jej się udało to rodzina i kochający mąż. Dlatego na emeryturze chciałaby zostać klaunem i trochę się z siebie pośmiać.
Argentyna to kraj imigrantów. Najwięcej jest tam potomków Hiszpanów i Włochów, ale swój udział w historii tego kraju mieli również Żydzi, Polacy i Rosjanie.
Argentyna to kraj imigrantów, podobnie jak Beti i jej mąż, głównie z Europy. Najwięcej jest tam potomków Hiszpanów i Włochów, ale swój udział w historii tego kraju mieli również Żydzi, Polacy i Rosjanie.
Z Junin de los Andes do Neuquen jechałam z Maritą i jej siostrzenicą Camilą. Ojciec Marity urodził się w hiszpańskiej kolonii w Afryce, potem trafił do Hiszpanii, walczył w wojnie domowej i w wojnie światowej, uciekł do Boliwii i już miał tam osiąść, gdy dopadł go zamach stanu. Na koniec znalazł swoje miejsce w Argentynie, gdzie pielęgnował tradycję górniczą, którą niósł ze sobą od kopalni Afryki przez dwa kolejne kontynenty i kilka krajów. Mąż Beti opowiedział mi z kolei historię barona Hirscha, bawarskiego przedsiębiorcy, który wzbogacił się na budowie kolei w Austrii, Rosji i Turcji, w tym między innymi Orient Expressu. Baron, w ramach działalności założonej przez siebie Jewish Colonization Association, sprowadził do Argentyny tysiące Żydów z Rosji, Rumunii i innych części Europy Wschodniej. Tym samym dał początek żydowskiemu osadnictwu w prowincjach Entre Ríos, Santa Fe, La Pampa i Buenos Aires, a przede wszystkim postaci żydowskiego gaucho, czyli tamtejszego kowboja.
Najwięcej jednak z Argentynie wpływów włoskich i hiszpańskich, na przykład włoskie „che”, które Argentyńczycy wtrącają do prawie każdego zdania i z którego wziął się przydomek jednego z najbardziej znanych Argentyńczyków – Ernesta Che Guevarry, włoskie tradycje kulinarne, czyli pizza i pasta, i późne jedzenie kolacji, które mi skojarzyło się z hiszpańskimi zwyczajami.
Polski dinozaur
Vincente, wojskowy, który zabrał mnie swoim motorem na przejażdżkę wokół Bariloche pracował w tym mieście od niedawna. Za każdym razem gdy wyjeżdżał z bazy brał dodatkowy kask, żeby móc podwieźć szukających okazji ludzi i w ten sposób kogoś poznać.
Jednego z dinozaurów odkrył posiadający polskie korzenie paleontolog.
Vincente oprócz przejażdżki motorem po Circuito Chico, jednej z piękniejszych tras Argentyny, zaprosił mnie również do Parku Dinozaurów. Większość największych szkieletów została odnaleziona właśnie tutaj, w Patagonii, stąd tyle muzeów i paleontologów w okolicy. A polskim wątkiem w tej historii jest to, że jednego z dinozaurów odkrył posiadający polskie korzenie paleontolog i od jego nazwiska wziął imię dinozaur, którego nazwano Piatnickizaur. Na koniec wybraliśmy się z Vincente na lody do najlepszej lodziarni Patagonii – Rapanui. Vicente podarował mi naszywkę z munduru ze swoim nazwiskiem Nahuelcura, co oznacza Kamienny Tygrys w języku Mapuche, rdzennych mieszkańców Patagonii.
W Argentynie po raz pierwszy podróżowałam stopem. Nie planowałam tego wyjeżdżając z Polski. Po prostu spróbowałam raz, potem drugi i już nie mogłam przestać. Dzięki temu poznałam mnóstwo osób, dowiedziałam się wiele o historii i kulturze Argentyny, o mijanych po drodze miejscach i o samych moich rozmówcach.
Czasem się bałam, odmawiałam, gdy ktoś proponował przejażdżkę, ale nigdy nie spotkało mnie nic nieprzyjemnego. Cieszę się, że tego deszczowego dnia na półwyspie Valdes zatrzymała się Alice, a po niej tak wiele innych osób.